Treser owadów, czarodziej, alchemik czy polski Disney – to tylko niektóre z określeń jakimi opisywano Władysława Starewicza (1882-1965) – pioniera animacji lalkowej. W tym roku obchodzimy 140 rocznicę jego urodzin. Dorobek artysty przypomina Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny. Rozmawiamy z Michałem Mrozem, specjalistą ds. animacji w zespole opracowań zbiorów w FINA.
Starewicz, choć znany animatorom, w szerszym kontekście wymaga przypomnienia. Miał bogate dokonania filmowe, urodził się w Moskwie, pracował w różnych krajach Europy…
Był artystą, który zasłużył się na niwie międzynarodowej. Jego dorobkiem szczycą się Polacy, świętując różne rocznice; Rosjanie, ponieważ urodził się w Moskwie; Litwini, bo tam spędził dzieciństwo oraz Francuzi, ponieważ po wojnie wyjechał nad Sekwanę i tam tworzył.
W prasie międzywojennej dużo pisze się o jego polskości, o której wspominał niemal w każdej rozmowie, choć nigdy nie mieszkał w Polsce. Ojciec – Aleksander – był powstańcem styczniowym, a Starewicz planował zamieszkać w Polsce i założyć tu swoje studio animacji. Realizację planów przerwał wybuch wojny…
Z jakich dziedzin czerpał najpełniej? Mówi się o zainteresowaniu botaniką i światem zwierząt, a obserwacje te ponoć dostarczały tematów do filmów animowanych…
Starewicz był zainteresowany zarówno sztuką, filmem, rysunkiem, jak i światem przyrody, w szczególności życiem owadów. W nawiązaniu do tej ostatniej dziedziny tworzył pierwsze animacje lalkowe. Ponoć już w gimnazjum w Kownie pasjonował się ruchomymi obrazkami, szkicował na rogach książek, kolekcjonował motyle.
Ciekawe są opowieści na temat początków jego pracy…
Są półlegendarne, bo nie wiadomo, ile w nich prawdy, a ile wymyślonych opowieści.
Zaczynał od filmów przyrodniczych i chciał nakręcić walkę żuków. Taśma filmowa była wtedy słabej jakości, a operator potrzebował dużo światła, by odpowiednio oświetlić plan zdjęciowy. Kiedy włączał swoje pokaźnej mocy lampy, owady zamierały w bezruchu, nie chciały walczyć. Ponoć wtedy wpadł na pomysł, aby je uśpić i odpowiednio spreparować. Ponoć zamontował specjalne druciki w miejscu odnóży, a inni mówili, że mocował żuki do stołu za pomocą wosku czy plasteliny, a następnie filmował poklatkowo…
Nie wiadomo, ile jest prawdy w tych opowieściach, ponieważ o Starewiczu krążyło wiele legend. Pracował w okresie, kiedy nie znano jeszcze technik tworzenia filmu animowanego, stąd jego pionierskie próby budziły ogromne zainteresowanie tak widzów, jak i kolegów stawiających pierwsze kroki w animacji. On zaś jeszcze podsycał legendy na swój temat.
To trochę jak z innym pionierskim filmem „Wjazd pociągu na stację w La Ciotat” braci Lumière, kiedy widzowie uciekali w popłochu z pierwszych rzędów, bojąc się, że za chwilę rozjedzie ich pociąg. Ludzie nie znali wtedy kina.
Starewicz często był określany jako treser żuków, ale rzadko zapraszał gości do swojej pracowni. Obawiał się, aby konkurenci nie odkryli jego metod twórczych.
Zachowała się inna opowieść, choć również nie do końca wiadomo, czy prawdziwa. Jeden z dziennikarzy zadał mu pytanie, w jaki sposób karmi swoje żuki i inne owady (w filmie pojawiały się też ważki, koniki polne, mrówki itd.). Co sprawia, że tak pięknie poruszają się na ekranie?
Twórca, wchodząc w konwencję rozmowy-wywiadu, wymieniał rodzaje karm i metody tresury żuków, nie zająknąwszy się nawet, że wykorzystywał sztuczne owady, które wprawiał w ruch dzięki technikom animacji.
Z czasem poznano jego metody, a kiedy nastała era amerykańskich i rosyjskich kreskówek, zniknęła aura czarodzieja, tresera żuków, jaka wcześniej rozpościerała się wokół Starewicza.
Na początku XX wieku animator uciekł do Francji przed Rewolucją Październikową i założył nieduże studio pod Paryżem. Współpracowały z nim córki: Irena i Nina. Pomagały mu szyć kostiumy, wymyślać scenariusze, a także występowały w jego filmach.
We Francji tworzył kolejne filmy nieme, a później dźwiękowe. Najdłuższy – pełnometrażowa animacja „Opowieść o lisie” powstała jeszcze przed wojną, a premiera odbyła się w Berlinie w 1937 roku.
Praca nad animacjami, a później wybuch wojny mocno nadszarpnęły budżet animatora, tak że po śmierci artysty rodziny nie stać było nawet na pogrzeb. Został pochowany na koszt gminy francuskiej.
Tak, sposób tworzenia filmów lalkowych był bardzo pracochłonny i kosztowny. Pierwsze jego filmy, jak wspomniałem, były interesującą nowością, ale później, kiedy pojawiły się kreskówki, produkowane szybko i w dużych ilościach, twórczość Starewicza zaczęła chylić się ku upadkowi. Nie był w stanie dorównać tempem amerykańskim studiom i produkować tyle, aby swobodnie utrzymać się z animacji.
W czasach mu współczesnych nie zgłębiono do końca nowatorstwa jego metody, ale później teoretycy animacji, przynajmniej częściowo ją poznali. Na czym polegała innowacyjność jego prac?
Twórczość Starewicza można podzielić na dwa okresy – pionierski czas rosyjski i późniejszy, francuski.
Nowatorski był już sam pomysł, aby animować stworzone przez siebie modele owadów. Co prawda jeszcze przed Starewiczem Brytyjczyk Arthur Melbourne-Cooper tworzył animacje lalkowe, wykorzystując np. zapałki, jednak to filmy Starewicza miały fabułę, opowiadały jakąś historię. Tak było np. w filmie „Zemsta kinooperatora”, gdzie wyśmiewał niektóre ludzkie zachowania i parodiował ówczesne wyniosłe, teatralne kino rosyjskie. Historie miłosne pana i pani żukowej na ekranie były komiczne, a poczucie humoru artysty przyciągało uwagę widzów. Nie były to próbki animowane, ale od początku filmy zawierające fabułę i opowiadające o ważnych tematach.
Techniki twórcze Starewicza, chociażby na przykładzie żuków, można uznać raczej za niekonwencjonalne. Późniejsze metody pracy już z okresu francuskiego nie były aż tak innowacyjne…
Na początku lalki były bardzo naturalistyczne, szczególnie żuki przypominały prawdziwe owady, które można spotkać na łące. Późniejsze lalki, np. lew były mniej realistyczne i bardziej przypominały kukiełki utrzymane w określonej konwencji. Lalki były bardziej rozbudowane technicznie, pojawiało się w nich więcej szczegółów i elementów, które można było animować. Rozwinięta mimika twarzy, oczy, usta, by można było nimi poruszać. Tworzył większe lalki, dzięki czemu można było kręcić zbliżenia. W kolejnych filmach pojawiały się sceny z większą liczbą postaci, co z perspektywy tworzenia filmu animowanego – z udziałem 10 czy więcej lalek – nie było łatwym zadaniem, gdyż każdą należało zaanimować osobno.
W dorobku Starewicza wszystkie filmy z wyjątkiem „Opowieści o lisie” były krótkimi metrażami. Czy wynikało to z braków finansowych, braku odbiorcy, możliwości?
Filmy animowane z tamtego czasu to prace kilku-kilkunastu twórców albo zespołów produkcyjnych. Starewicz zaś tworzył niemalże sam.
Jeden z pierwszych amerykańskich filmów pełnometrażowych, jaki zaistniał w świadomości widzów, czyli „Królewna śnieżka” Walta Disneya, została wyprodukowana przy współudziale licznej grupy twórców i przy dużym nakładzie finansowym.
Starewicz nie dysponował takimi możliwościami ani zespołem. Ponadto nakręcenie animacji lalkowej wymagało większych nakładów, dekoracji, scenografii, które w animacji rysunkowej nie były tak wymagające.
Jaka jest obecnie recepcja sztuki tworzonej przez Starewicza. Czy w pracach kolejnych pokoleń twórców można upatrywać kontynuacji dzieła zapoczątkowanego przez tego artystę?
To trudne zagadnienie, określić w jaki sposób twórcy czerpią z dorobku wcześniejszych twórców. Na pewno Starewicz zapisał się w świadomości późniejszych artystów – czy to ze Studia Se-Ma-For, czy to WJ Team z Łodzi. Z pewnością mają oni świadomość dorobku tego prekursora animacji, ale nie widzę takich filmów, które wprost nawiązywałyby do twórczości tego artysty. Mimo wszystko w ogólnym odbiorze jest on mało znany.
W Filmotece Narodowej – Instytucie Audiowizualnym zajmuje się Pan właśnie animacją, a w 140-lecie urodzin Starewicza jego sylwetka zostanie przypomniana.
W FINA od kilku lat jest coraz więcej zbiorów filmów animowanych – z łódzkiego Se-Ma-Fora, zbiory Zenona Wasilewskiego, filmy ze studia filmów animowanych w Krakowie. Zajmuję się ich opracowywaniem, a wiele dostępnych jest wciąż tylko na taśmach filmowych, ponieważ nie zostały jeszcze zrekonstruowane cyfrowo. Moja praca polega również na tym, aby wytypować i przygotować do rekonstrukcji najważniejsze tytuły, po to, aby następnie udostępniać je na festiwalach albo w formule internetowej.
Punktem wyjścia do powstania I edycji Święta Animacji, bo mamy nadzieję kontynuować to wydarzenie w kolejnych latach, jest wspomniana 140 rocznica urodzin Władysława Starewicza. Pokazujemy filmy z różnych okresów jego twórczości, również te z naszych zbiorów i nakręcone na taśmie filmowej 35 mm, których od dawna nie można było nigdzie zobaczyć.
Z okresu rosyjskiego będą to filmy nieme z muzyką na żywo, z okresu francuskiego m.in „Opowieść o lisie”. Pokażemy też rzadko prezentowane filmy dokumentalne o Starewiczu w reżyserii Wadima Berestowskiego: „Lalki Władysława Starewicza” czy „Władysław Starewicz” z lat 80., które nie były wcześniej pokazywane, a w interesujący sposób prezentują artystę i jego dorobek. To produkcje łódzkiego Studia Filmowego Se-ma-for. Zaglądamy też do pracowni artysty i pokazujemy, jak jego lalki mogłyby być animowane dzisiaj, ponieważ twórcy z Se-ma-fora próbowali odtworzyć te stworzone przez artystę i je animować. Pokazane zostaną filmy takich artystów, jak: Zenon Wasilewski, Jerzy Kotowski, Edward Sturlis czy Tadeusz Wilkosz. W przestrzeniach FINA będzie prezentowana również wystawa prac Zenona Wasilewskiego: fragmenty storyboardów, projekty postaci i scenografii, a także projekty konstrukcji kukiełek filmowych. Przypomnimy też rzadko prezentowane filmy polskich reżyserek: Katarzyny Latałło, Krystyny Dobrowolskiej czy Zofii Ołdak. Pokażemy też mało znane w Polsce animacje lalkowe ukraińskiego reżysera Stepana Kovala, który w 2003 roku zdobył Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale. Dopełnieniem programu będzie pokaz współczesnej polskiej animacji lalkowej, zaś gościem wydarzenia będzie wnuczka Władysława Starewicza – Léona-Béatrice Martin-Starewitch.
Michał Mróz – reżyser filmów animowanych („Drzewo”, „Zgrzyt”, „Pojazd marzenie” itd.), animator („Parauszek i przyjaciele”, „Diabeł i baba”) i grafik. Historyk i teoretyk filmu animowanego, autor warsztatów dla dzieci i dorosłych z użyciem tradycyjnych technik animacji. Doktorant w Instytucie Kultury Polskiej i członek Zespołu Badań nad Filmem. Przygotowuje pracę doktorską na temat kina animowanego w okresie II wojny światowej. Interesuje się także językiem i estetyką animacji filmowej. Współautor książki „Antropologia postaci w dziele filmowym”. Specjalista ds. animacji w zespole opracowań zbiorów w Filmotece Narodowej – Instytucie Audiowizualnym. www.michalmroz.eu

Władysław Starewicz (1882-1965) – pionier animacji lalkowej, twórca pierwszego w historii kina pełnometrażowego filmu animowanego wykonanego w technice lalkowej. Autor animacji: „Piękna Lukanida”, „Zemsta kinooperatora”, „Konik polny i mrówka” itd. Zainteresowany światem zwierząt i roślin w swoich pracach chętnie czerpał z życia fauny i flory. Zasłynął „ożywieniem” na ekranie żuków-jelonków.
Święto Animacji
25-26 czerwca 2022 roku;
Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny;
Pokazy filmów polskich i zagranicznych niemych i dźwiękowych;
Warsztaty, wystawy, spotkania;
Gość specjalny – Léona-Béatrice Martin-Starewitch – wnuczka Władysława Starewicza.
Andrzej Tokarczyk
Zdjęcia: Michał Mróz – arch. własne

Zenon Wasilewski na planie filmu „Lis i bocian” (1949). Fot. arch. FINA
Władysław Starewicz i jego prace. Fot. arch. FINA Projekt konstrukcji kukiełki do filmu „Lis i bocian” (reż. Zenon Wasilewski, 1949). Fot. arch. FINA