Jerzy Skolimowski tworzy osobny rozdział polskiej kinematografii. Znany i ceniony na świecie, mógłby pracować wszędzie. Po kilkunastoletniej przerwie powrócił do kręcenia filmów, wybierając rodzinny kraj jako miejsce dojrzałej artystycznej twórczości. Najpierw były kameralne, intymne „Cztery noce z Anną”, potem spektakularny, głośny „Essential Killing”, a teraz do naszych kin wchodzi dzieło tajemnicze i niepokojące: „11 minut”.
Aby porozmawiać o postprodukcji tego obrazu, wybrałem się do starej części warszawskiej Pragi, gdzie swoją siedzibę ma firma D35. Pomyślałem przy tej okazji, że klimat tej dzielnicy doskonale pasuje do pracy nad filmem pod względem artystycznym wyrafinowanym, który pod warstwą wartkiej akcji skrywa coś nieodgadnionego, skłaniającego do stawania pytań elementarnych.
Marcin Kryjom, właściciel i prezes tego miejsca, zdradził na początku naszego spotkania, że odkąd tylko zaczął działać w branży kinematograficznej, miał marzenie by zrobić filmy z kilkoma ulubionymi reżyserami: m.in. Władysławem Pasikowskim, Wojciechem Smarzowskim, Jerzym Skolimowskim i Romanem Polańskim. Teraz ma już na koncie pracę przy „Drogówce” oraz „Jacku Strongu”, więc po skończeniu „11 minut” został mu jeszcze tylko plan na projekt z tym ostatnim. Nie ukrywa przy tym, że z tego względu stosunek jego samego oraz pracowników D35 do wykonania zleconej postprodukcji był wyjątkowy. – Byliśmy gotowi zaoferować pewne dedykowane rozwiązania właśnie ze względu na reżysera – zdradza w rozmowie. – Stąd przykładowo nasza otwartość, by do warszawskiego domu Skolimowskiego wypożyczyć i dostarczyć profesjonalny zestaw do montażu. Tak żeby czuł się pewnie pod naszą opieką i by miał pełen komfort pracy.
Działania D35 rozpoczęły się już na etapie zdjęć. Z planu na warszawską Pragę trafiał materiał zdjęciowy, który był tu zgrywany oraz zabezpieczany na dodatkowych kopiach. Daniel Pietrzyk, DI supervisor, podkreśla przy tej okazji, że żelazną zasadą firmy jest dostarczanie twórcom produkcji tak zwanych dailies maksymalnie w ciągu 12 godzin od otrzymania materiału. W praktyce następuje to nawet szybciej. Jeśli dysk dotrze do nich przykładowo o 9 rano, to kilka godzin później podgląd tego, co nakręcono, jest już dostępny.
Opisuję tu naturalnie sytuację, gdy zdjęcia – tak jak w przypadku „11 minut” – mają swoją lokalizację głównie w Warszawie i okolicach. W innym przypadku zgranie i konwersja materiału następuje już na planie. – My już w 2009 roku wprowadziliśmy tę usługę – mówi Marcin Kryjom, zaznaczając jednocześnie, że na tę potrzebę stworzono tu autorską technologię opartą na własnym oprogramowaniu.
Dzięki sprawnej konwersji bardzo szybko mógł się rozpocząć pierwszy montaż. I to w dwóch miejscach. We wspomnianym wyżej domu reżysera wyposażonym w odpowiedni sprzęt oraz na miejscu, w siedzibie D35. – To było bardzo wygodne. Oni wraz z montażystką Agnieszką Glińską potrafili przemontować materiał wieczorem lub w nocy, a następnego dnia rano u nas w sali kinowej na dużym ekranie już mogliśmy obejrzeć owoce – zdradza Aneta Wyszyńska, kierownik postprodukcji. Warto tu wspomnieć, że studio dysponuje jednym z największych w Polsce ekranem przystosowanym do profesjonalnej postprodukcji oraz dedykowanym projektorem Christie w wersji, wzbogaconej o specjalne systemy regulacji parametrów.
Później prace odbywały się dwutorowo. Korekcja barwna wykonywana była przez Martynę Laskowską w D35, natomiast efekty specjalne powierzono Alverni. Z uwagi na ogromną ilość ujęć efektowych (ponad 200) oraz fakt zakończenia działalności przez studio Alvernia dokończenie części ujęć efektowych zostało powierzone Platige Image. Marcin Kryjom akcentuje tu zasługę specjalistów z tej firmy, którzy potwierdzili swoją markę tempem i jakością pracy.
Konrad Sawicki
Cały tekst ukazał się w numerze 4/2016 – do nabycia na www.filmtvkamera.pl/kiosk