Na dzień dobry, na dobranoc…
„Jestem sobie mały miś, znam się z dziećmi nie od dziś…” – słowa tej piosenki zapadły w pamięci bardziej niż jakiejkolwiek innej, i nadal wywołują uśmiech i miłe skojarzenie z latami beztroskiego dzieciństwa.
Do dziś pamiętam, jak niecierpliwie czekało się na koniec dnia, aby w czarno-białym telewizorze obejrzeć kolejne przygody wesołego misia z oklapniętym uszkiem, Pingwina Pik-Poka czy Colargola w tanecznych ewolucjach. Przez długie lata serialowe „Dobranocki” gromadziły wielotysięczną widownię, która z zapartym tchem śledziła losy swoich ulubionych bohaterów. Lalkowe produkcje realizowano w łódzkim Studiu Małych Form Filmowych „Se-ma-for”, działającym wówczas w innych warunkach i innej strukturze. W 1999 roku państwowe Studio Filmowe „Semafor” zostało postawione w stan likwidacji, a w listopadzie tegoż roku grupa realizatorów z byłej firmy państwowej wystąpiła z inicjatywą założenia producenckiej spółki prawa handlowego, która miałaby kontynuować tradycje „Se-ma-fora”. Nazwa i logo nawiązują do dawnego studia państwowego, ale od tego czasu powstało wiele nowych produkcji, m.in. nagrodzony Oscarem „Piotruś i Wilk”. Od 2 lat studio mieści się w nowej siedzibie przy ul. Targowej w Łodzi. Przeniesiono tam biura i pracownie, a także utworzono… Muzeum Bajki. – Działa również Fundacja Filmowa Se-ma-for – informuje szef studia, Zbigniew Żmudzki. – Założyliśmy ją m.in. dlatego, że w Polsce bardzo trudno jest zgromadzić fundusze na realizację filmów z wykorzystaniem animacji lalkowej dla dzieci. Ponieważ Fundacja Filmowa Se-ma-for została wpisana na listę Organizacji Pożytku Publicznego, w związku z tym mamy prawo do uzyskiwania 1-procentowych odpisów z podatków, i te właśnie pieniądze chcemy przeznaczyć na realizację filmów dla dzieci oraz na bieżącą działalność Muzeum Bajki. W sierpniu 2010, kiedy przygotowujemy materiał, trudno jest oszacować, jakie sumy zasilą konto fundacji, gdyż pieniądze dopiero spływają. Ale z pewnością każda kwota się przyda, ponieważ potrzeby są ogromne.
Muzeum Bajki chętnie odwiedzają najmłodsi łodzianie, ale przyjeżdża też wiele wycieczek spoza miasta. Można tu bowiem zorganizować zajęcia dostosowane do wieku i zainteresowań odwiedzających. Można dowiedzieć się, jak powstaje film animowany, jak jest zbudowana lalka i w jaki sposób zostaje animowana w filmie. Wśród gości nie brakuje przedszkolaków, uczniów szkół podstawowych, gimnazjów i liceów, a nawet studentów szkół wyższych, zwłaszcza uczelni plastycznych. W łódzkim muzeum gościła już 80-osobowa grupa dzieci ze Smoleńska, dorośli z Izraela, przyjechali Hiszpanie i Ukraińcy uczestniczący w Targowa Street Film Festiwal. Podczas Nocy Muzeów w 2009 roku przybyły ponad 3 tys. ludzi, a w tym roku liczba gości sięgnęła już ok. 7 tys.
Prezentowane tu lalki mogą zainteresować nie tylko najmłodszych, ale i starszych, którzy znają takie produkcje jak „Ichthys” czy „Miasto płynie”. – Przyczynkiem do utworzenia Muzeum Bajki był jubileusz 60-lecia polskiej animacji. Dzięki dotacji z Narodowego Instytutu Audiowizualnego mogliśmy zorganizować wystawę „Droga do Oscara – Semafor dzieciom”. Wystawa było poświęcona historii studia i animacji lalkowej – odsłania kulisy projektu Zbigniew Żmudzki. Ponieważ cieszyła się dużą popularnością, postanowiliśmy jej nie likwidować , tylko przekształcić w muzeum. Szkoda było również wyrzucać filmowe dekoracje, które wcześniej, niejednokrotnie również te najbardziej okazałe, wymagające ogromnego nakładu pracy, znajdowały swoje miejsce w śmietnikach. Zwłaszcza, że były nietrwałe, budowane z płyt kartonowo-gipsowych, ze styropianu czy styroduru, ulegały zniszczeniom w czasie wielokrotnego przewożenia. Postanowiliśmy zatem, przynajmniej dla niektórych, znaleźć stosowne miejsce…
I tak oto na Targową trafili bohaterowie i dekoracje z wielu produkcji, w tym najsłynniejszych dziecięcych „Dobranocek”. Mieszkają tu zgodnie Misie: Uszatek i Colargol oraz Pingwin Pik-Pok. Sąsiadują z oscarowymi bohaterami z „Piotrusia i Wilka”. Odtworzono też pokój z filmu „Tango” – pierwszej polskiej produkcji oscarowej. Znawcy sprzętu filmowego z zainteresowaniem oglądają kamerę Debrie. Urządzenie wyprodukowano w 1934 roku we Francji, a podczas wojny Luftawaffe wykorzystywało je do wykonywania lotniczych zdjęć szpiegowskich. Za pomocą tej kamery rejestrowano również zestrzelenia samolotów alianckich. – Znajdowała się ona na pokładzie Luftwaffe, i była uruchamiana szczególnie wtedy, gdy z samolotu padały strzały. Po wojnie, w ramach reparacji wojennych, trafiła do Łodzi i bardzo możliwe, że to właśnie na tym sprzęcie zrealizowano pierwszy powojenny film lalkowy pt. „Za króla Krakusa”. Kamerą Debrie pięć lat temu nakręciliśmy ostatni animowany film lalkowy, realizowany na taśmie filmowej 35 mm. Był to „Ichthys” Marka Skrobeckiego – informuje producent. Obecnie w Se-ma-forze nie realizuje się już filmów na taśmie 35 mm za pomocą kamery – a wykorzystuje się aparaty fotograficzne o wysokiej rozdzielczości. Obraz rejestrowany jest na twardym dysku komputera, a następnie zostaje poddany obróbce cyfrowej. W późniejszym etapie wykonuje się kopie na taśmie 35 mm. Se-ma-for nie używa już stołów do animacji – wieloplanów, gdyż ich funkcję również przejęły komputery. Ale dla gości, którzy chcą zobaczyć, jak dawniej realizowano „Wróbla Ćwirka” czy „Zaczarowany Ołówek” to prawdziwa gratka.
„Kto pamięta moje imię…” Trudno dokładnie oszacować, ile eksponatów zgromadzono w 600-metrowej hali, ale udało się też wygospodarować miejsce na niewielką salę kinową, gdzie można obejrzeć filmy zrealizowane w łódzkim studiu.
Do każdego kręconego tu odcinka trzeba było przygotować dwie-trzy lalki, gdyż jedna wystarczała na zrealizowanie maksimum 4-5 minut filmu. Biorąc pod uwagę, że w Semaforze powstawały 104 odcinki Misia Uszatka, przeznaczone do emisji telewizyjnej, i cztery odcinki serialu „Nowe przygody Misia Uszatka” dla kin, należało wykonać ogromną ilość lalek. – W pewnym okresie telewizja publiczna zrezygnowała nawet z emisji „Misia Uszatka” w czasie „Dobranocek”. Ponieważ jednak w produkcji były już 4 nowe odcinki, postanowiono je zakończyć i skierować gotowe filmy do pokazywania w kinach. Miały być emitowane w ramach „Poranków dla dzieci”. Podobnie jak „Dobranocki”, były to odcinki dziesięciominutowe, ale różniły się m.in. tym, że Miś śpiewał nieco inną piosenkę. Zamiast słów „Dobry wieczór, na dobranoc Miś Uszatek wita was” widzowie mogli usłyszeć „Kto pamięta moje imię, Miś Uszatek zowią mnie”. Musiano też zmienić zakończenie bajki i zamiast ubierać misia w piżamkę i kłaść do łóżeczka, pozwolono, by pomachał dzieciom łapką na „Do widzenia”.
Po zrealizowaniu wspomnianych 4 odcinków, filmem zainteresował się dystrybutor z Kanady. Zdecydował się na zakup serialu, jednak pod warunkiem, że powstanie ciąg dalszy. Telewizja Polska powróciła wtedy do produkcji i nakręcono łącznie 104 odcinki – wyjaśnia Zbigniew Żmudzki. Dziś niektóre lalki znajdują się w posiadaniu realizatorów filmowych, a inne powróciły do Se-Ma-Fora. Jedną podarowała reżyser Krystyna Kulczycka, kolejną Teresa Sturlis-Puchowska. – Dużo lalek znajduje się w Warszawie – śmieje się Zbigniew Żmudzki. Dlaczego? Otóż bardzo często zdarzało się, że lalki na emeryturze przekazywano ważnym urzędnikom Ministerstwa Kultury albo redaktorom czy dyrektorom Telewizji i innym osobom, które decydowały o przyszłości Misia Uszatka. Niejeden raz w Telewizji decydowano się na przerwanie produkcji bajki, ale gdy do odpowiedniej osoby trafił oryginalny prezent, kontynuowano realizację.
Miś Uszatek należał do małych elegantów – widzowie znali jego kolorowe piżamki i dzienne kreacje, a w ostatnim odcinku strój uzupełniono o twarzową czapeczkę. Niewielu dawniej młodych, a dziś dorosłych widzów pamięta ten rekwizyt, ale był on istotny w kreowaniu misiowej mody.
Jak to było z Colargolem… „Miś Colargol”, podobnie jak bajka o Pingwinku Pik-Poku, został zrealizowany przez Tadeusza Wilkosza, projektanta lalek i opiekuna artystycznego seriali. Nazwisko tego twórcy znają miłośnicy filmu lalkowego tak w Polsce jak i zagranicą. – Podczas ostatniej wizyty na festiwalu filmowym w Portugalii poznałem Holendrów, którzy skojarzyli nazwę Se-ma-for z Colargolem. Pamiętali nawet piosenkę z filmu i potrafili ją zaśpiewać… Na festiwalu Animator w Poznaniu spotkałem Maćka Szczerbowskiego i Chrisa Lavisa, kanadyjskich twórców i reżyserów nominowanego do Oscara filmu „Panna Tutli-Putli”. Kanadyjczycy bardzo się ucieszyli, kiedy przedstawiłem im Tadeusza Wilkosza, reżysera „Colargola”, i zaśpiewali nam nawet swoją wersję piosenki o misiu. Jednak w momencie, gdy powinno być wymieniane imię „Colargol”, oni śpiewali „Jeremy”, bo tak nazywał się bohater polskiej bajki w ich kraju.
Czy wobec takiego dorobku nie warto byłoby zastanowić się nad „odświeżeniem” starych produkcji dla dzieci… Mój rozmówca informuje jednak, że jest to niełatwe, a problemy wiążą się głównie ze wznowieniem praw autorskich do dawnych filmów. – „Colargol” był na przykład realizowany w koprodukcji z Francuzami. Kilka lat temu skończyły się kupione na 25 lat prawa autorskie do pierwowzoru literackiego, więc nie można go już pokazywać, a ponieważ autorka pierwowzoru literackiego od dawna nie żyje, pojawiły się trudności w uzyskaniu praw od jej spadkobierców. Trzeba byłoby powtórnie je nabyć, ale serial nie należy już do Se- Ma- Fora, lecz do Filmoteki Narodowej. Podobnie zresztą jak inne starsze produkcje, które stały się własnością tej instytucji – wyjaśnia Zbigniew Żmudzki. Być może uda się natomiast zrealizować plan produkcji pełnometrażowego filmu z Misiem Uszatkiem w roli głównej. Na razie we współpracy z Borysem Janczarskim, reprezentującym spadkobierców praw literackich, i ze scenarzystą Piotrem Jaskiem przygotowywany jest scenariusz.
Póki co, w Łodzi intensywnie przygotowują się do nowej produkcji. – Chcemy nakręcić serial o Zajączku Parauszku, który byłby utrzymany w duchu Se-ma-fora, a jego bohaterami byłyby pluszowe lalki. Na początek planowane jest wyprodukowanie ośmiu odcinków: dwóch po 25 minut i czterech po 13 minut. Dłuższe odcinki zostałyby wyemitowane jako pierwsze, a krótsze w okresie bożonarodzeniowym. – W przypadku seriali dla dzieci często zdarza się tak, że pierwszy odcinek zapowiadający i kolejny emitowany np. w święta, są dłuższe od pozostałych – informuje producent. – Jeśli uda się zrealizować pierwszą mini-serię, jesteśmy przygotowani, aby kręcić dalej, mamy pomysły na dalsze odcinki, przygotowujemy scenariusze… Serial telewizyjny miałby powstać na nośniku cyfrowym, ale z możliwością transferu na taśmę filmową, aby można go było wyświetlać w kinach w czasie poranków dla dzieci. – Otrzymujemy coraz więcej sygnałów od właścicieli kin, którzy informują, że istnieje duże zapotrzebowanie na filmy animowane dla najmłodszych. Myślę o polskich filmach, skierowanych zwłaszcza do przedszkolaków. Takie produkcje prezentowane są w ramach weekendowych poranków dla dzieci w łódzkim Muzeum Kinematografii i wiem, że cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem. Najtrudniej jest jednak zgromadzić pieniądze na produkcję dla dzieci, inną niż film autorski. Dlatego wystąpiliśmy do dwóch Funduszy Regionalnych: łódzkiego i lubelskiego, z prośbą o dofinansowanie. Autor scenariusza pochodzi z Lublina, a w produkcji chcieliśmy wykorzystać herb tego miasta – lubelskiego koziołka, który mógłby zostać nazwany Koziołkiem Lublinkiem. Byłaby to doskonała promocja dla tego regionu, podobnie jak Miś Uszatek promuje Łódź, a Bolek i Lolek czy Reksio – Bielsko-Białą. Niestety, w Lublinie woleli przyznać dofinansowanie filmom fabularnym – aktorskim, nie będzie więc Lublinka. Być może naszym partnerem mógłby stać się Poznań i mieć swojego bohatera – Koziołka Pyrka. Poznaniacy mają poczucie humoru i sądzę, że przyjmą Pyrka jako maskotkę… Na nakręcenie jednego odcinka potrzebujemy około 500 tys. zł. – Zrealizowaliśmy już pilotażowy teledysk, który pokazujemy młodym widzom, i który jest bardzo ciepło przyjmowany przez najmłodszych – podkreśla producent. Lalkowy film animowany byłby przeznaczony dla publiczności familijnej, więc Se-ma-forowi należy życzyć powodzenia w realizacji planów.
Jolanta Tokarczyk
Tekst ukazał się w nr 1/2010 „Studio Kamera”
Muzeum Bajki chętnie odwiedzają najmłodsi łodzianie, ale przyjeżdża też wiele wycieczek spoza miasta. Można tu bowiem zorganizować zajęcia dostosowane do wieku i zainteresowań odwiedzających. Można dowiedzieć się, jak powstaje film animowany, jak jest zbudowana lalka i w jaki sposób zostaje animowana w filmie. Wśród gości nie brakuje przedszkolaków, uczniów szkół podstawowych, gimnazjów i liceów, a nawet studentów szkół wyższych, zwłaszcza uczelni plastycznych. W łódzkim muzeum gościła już 80-osobowa grupa dzieci ze Smoleńska, dorośli z Izraela, przyjechali Hiszpanie i Ukraińcy uczestniczący w Targowa Street Film Festiwal. Podczas Nocy Muzeów w 2009 roku przybyły ponad 3 tys. ludzi, a w tym roku liczba gości sięgnęła już ok. 7 tys.
Prezentowane tu lalki mogą zainteresować nie tylko najmłodszych, ale i starszych, którzy znają takie produkcje jak „Ichthys” czy „Miasto płynie”. – Przyczynkiem do utworzenia Muzeum Bajki był jubileusz 60-lecia polskiej animacji. Dzięki dotacji z Narodowego Instytutu Audiowizualnego mogliśmy zorganizować wystawę „Droga do Oscara – Semafor dzieciom”. Wystawa było poświęcona historii studia i animacji lalkowej – odsłania kulisy projektu Zbigniew Żmudzki. Ponieważ cieszyła się dużą popularnością, postanowiliśmy jej nie likwidować , tylko przekształcić w muzeum. Szkoda było również wyrzucać filmowe dekoracje, które wcześniej, niejednokrotnie również te najbardziej okazałe, wymagające ogromnego nakładu pracy, znajdowały swoje miejsce w śmietnikach. Zwłaszcza, że były nietrwałe, budowane z płyt kartonowo-gipsowych, ze styropianu czy styroduru, ulegały zniszczeniom w czasie wielokrotnego przewożenia. Postanowiliśmy zatem, przynajmniej dla niektórych, znaleźć stosowne miejsce…
I tak oto na Targową trafili bohaterowie i dekoracje z wielu produkcji, w tym najsłynniejszych dziecięcych „Dobranocek”. Mieszkają tu zgodnie Misie: Uszatek i Colargol oraz Pingwin Pik-Pok. Sąsiadują z oscarowymi bohaterami z „Piotrusia i Wilka”. Odtworzono też pokój z filmu „Tango” – pierwszej polskiej produkcji oscarowej. Znawcy sprzętu filmowego z zainteresowaniem oglądają kamerę Debrie. Urządzenie wyprodukowano w 1934 roku we Francji, a podczas wojny Luftawaffe wykorzystywało je do wykonywania lotniczych zdjęć szpiegowskich. Za pomocą tej kamery rejestrowano również zestrzelenia samolotów alianckich. – Znajdowała się ona na pokładzie Luftwaffe, i była uruchamiana szczególnie wtedy, gdy z samolotu padały strzały. Po wojnie, w ramach reparacji wojennych, trafiła do Łodzi i bardzo możliwe, że to właśnie na tym sprzęcie zrealizowano pierwszy powojenny film lalkowy pt. „Za króla Krakusa”. Kamerą Debrie pięć lat temu nakręciliśmy ostatni animowany film lalkowy, realizowany na taśmie filmowej 35 mm. Był to „Ichthys” Marka Skrobeckiego – informuje producent. Obecnie w Se-ma-forze nie realizuje się już filmów na taśmie 35 mm za pomocą kamery – a wykorzystuje się aparaty fotograficzne o wysokiej rozdzielczości. Obraz rejestrowany jest na twardym dysku komputera, a następnie zostaje poddany obróbce cyfrowej. W późniejszym etapie wykonuje się kopie na taśmie 35 mm. Se-ma-for nie używa już stołów do animacji – wieloplanów, gdyż ich funkcję również przejęły komputery. Ale dla gości, którzy chcą zobaczyć, jak dawniej realizowano „Wróbla Ćwirka” czy „Zaczarowany Ołówek” to prawdziwa gratka.
„Kto pamięta moje imię…” Trudno dokładnie oszacować, ile eksponatów zgromadzono w 600-metrowej hali, ale udało się też wygospodarować miejsce na niewielką salę kinową, gdzie można obejrzeć filmy zrealizowane w łódzkim studiu.
Do każdego kręconego tu odcinka trzeba było przygotować dwie-trzy lalki, gdyż jedna wystarczała na zrealizowanie maksimum 4-5 minut filmu. Biorąc pod uwagę, że w Semaforze powstawały 104 odcinki Misia Uszatka, przeznaczone do emisji telewizyjnej, i cztery odcinki serialu „Nowe przygody Misia Uszatka” dla kin, należało wykonać ogromną ilość lalek. – W pewnym okresie telewizja publiczna zrezygnowała nawet z emisji „Misia Uszatka” w czasie „Dobranocek”. Ponieważ jednak w produkcji były już 4 nowe odcinki, postanowiono je zakończyć i skierować gotowe filmy do pokazywania w kinach. Miały być emitowane w ramach „Poranków dla dzieci”. Podobnie jak „Dobranocki”, były to odcinki dziesięciominutowe, ale różniły się m.in. tym, że Miś śpiewał nieco inną piosenkę. Zamiast słów „Dobry wieczór, na dobranoc Miś Uszatek wita was” widzowie mogli usłyszeć „Kto pamięta moje imię, Miś Uszatek zowią mnie”. Musiano też zmienić zakończenie bajki i zamiast ubierać misia w piżamkę i kłaść do łóżeczka, pozwolono, by pomachał dzieciom łapką na „Do widzenia”.
Po zrealizowaniu wspomnianych 4 odcinków, filmem zainteresował się dystrybutor z Kanady. Zdecydował się na zakup serialu, jednak pod warunkiem, że powstanie ciąg dalszy. Telewizja Polska powróciła wtedy do produkcji i nakręcono łącznie 104 odcinki – wyjaśnia Zbigniew Żmudzki. Dziś niektóre lalki znajdują się w posiadaniu realizatorów filmowych, a inne powróciły do Se-Ma-Fora. Jedną podarowała reżyser Krystyna Kulczycka, kolejną Teresa Sturlis-Puchowska. – Dużo lalek znajduje się w Warszawie – śmieje się Zbigniew Żmudzki. Dlaczego? Otóż bardzo często zdarzało się, że lalki na emeryturze przekazywano ważnym urzędnikom Ministerstwa Kultury albo redaktorom czy dyrektorom Telewizji i innym osobom, które decydowały o przyszłości Misia Uszatka. Niejeden raz w Telewizji decydowano się na przerwanie produkcji bajki, ale gdy do odpowiedniej osoby trafił oryginalny prezent, kontynuowano realizację.
Miś Uszatek należał do małych elegantów – widzowie znali jego kolorowe piżamki i dzienne kreacje, a w ostatnim odcinku strój uzupełniono o twarzową czapeczkę. Niewielu dawniej młodych, a dziś dorosłych widzów pamięta ten rekwizyt, ale był on istotny w kreowaniu misiowej mody.
Jak to było z Colargolem… „Miś Colargol”, podobnie jak bajka o Pingwinku Pik-Poku, został zrealizowany przez Tadeusza Wilkosza, projektanta lalek i opiekuna artystycznego seriali. Nazwisko tego twórcy znają miłośnicy filmu lalkowego tak w Polsce jak i zagranicą. – Podczas ostatniej wizyty na festiwalu filmowym w Portugalii poznałem Holendrów, którzy skojarzyli nazwę Se-ma-for z Colargolem. Pamiętali nawet piosenkę z filmu i potrafili ją zaśpiewać… Na festiwalu Animator w Poznaniu spotkałem Maćka Szczerbowskiego i Chrisa Lavisa, kanadyjskich twórców i reżyserów nominowanego do Oscara filmu „Panna Tutli-Putli”. Kanadyjczycy bardzo się ucieszyli, kiedy przedstawiłem im Tadeusza Wilkosza, reżysera „Colargola”, i zaśpiewali nam nawet swoją wersję piosenki o misiu. Jednak w momencie, gdy powinno być wymieniane imię „Colargol”, oni śpiewali „Jeremy”, bo tak nazywał się bohater polskiej bajki w ich kraju.
Czy wobec takiego dorobku nie warto byłoby zastanowić się nad „odświeżeniem” starych produkcji dla dzieci… Mój rozmówca informuje jednak, że jest to niełatwe, a problemy wiążą się głównie ze wznowieniem praw autorskich do dawnych filmów. – „Colargol” był na przykład realizowany w koprodukcji z Francuzami. Kilka lat temu skończyły się kupione na 25 lat prawa autorskie do pierwowzoru literackiego, więc nie można go już pokazywać, a ponieważ autorka pierwowzoru literackiego od dawna nie żyje, pojawiły się trudności w uzyskaniu praw od jej spadkobierców. Trzeba byłoby powtórnie je nabyć, ale serial nie należy już do Se- Ma- Fora, lecz do Filmoteki Narodowej. Podobnie zresztą jak inne starsze produkcje, które stały się własnością tej instytucji – wyjaśnia Zbigniew Żmudzki. Być może uda się natomiast zrealizować plan produkcji pełnometrażowego filmu z Misiem Uszatkiem w roli głównej. Na razie we współpracy z Borysem Janczarskim, reprezentującym spadkobierców praw literackich, i ze scenarzystą Piotrem Jaskiem przygotowywany jest scenariusz.
Póki co, w Łodzi intensywnie przygotowują się do nowej produkcji. – Chcemy nakręcić serial o Zajączku Parauszku, który byłby utrzymany w duchu Se-ma-fora, a jego bohaterami byłyby pluszowe lalki. Na początek planowane jest wyprodukowanie ośmiu odcinków: dwóch po 25 minut i czterech po 13 minut. Dłuższe odcinki zostałyby wyemitowane jako pierwsze, a krótsze w okresie bożonarodzeniowym. – W przypadku seriali dla dzieci często zdarza się tak, że pierwszy odcinek zapowiadający i kolejny emitowany np. w święta, są dłuższe od pozostałych – informuje producent. – Jeśli uda się zrealizować pierwszą mini-serię, jesteśmy przygotowani, aby kręcić dalej, mamy pomysły na dalsze odcinki, przygotowujemy scenariusze… Serial telewizyjny miałby powstać na nośniku cyfrowym, ale z możliwością transferu na taśmę filmową, aby można go było wyświetlać w kinach w czasie poranków dla dzieci. – Otrzymujemy coraz więcej sygnałów od właścicieli kin, którzy informują, że istnieje duże zapotrzebowanie na filmy animowane dla najmłodszych. Myślę o polskich filmach, skierowanych zwłaszcza do przedszkolaków. Takie produkcje prezentowane są w ramach weekendowych poranków dla dzieci w łódzkim Muzeum Kinematografii i wiem, że cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem. Najtrudniej jest jednak zgromadzić pieniądze na produkcję dla dzieci, inną niż film autorski. Dlatego wystąpiliśmy do dwóch Funduszy Regionalnych: łódzkiego i lubelskiego, z prośbą o dofinansowanie. Autor scenariusza pochodzi z Lublina, a w produkcji chcieliśmy wykorzystać herb tego miasta – lubelskiego koziołka, który mógłby zostać nazwany Koziołkiem Lublinkiem. Byłaby to doskonała promocja dla tego regionu, podobnie jak Miś Uszatek promuje Łódź, a Bolek i Lolek czy Reksio – Bielsko-Białą. Niestety, w Lublinie woleli przyznać dofinansowanie filmom fabularnym – aktorskim, nie będzie więc Lublinka. Być może naszym partnerem mógłby stać się Poznań i mieć swojego bohatera – Koziołka Pyrka. Poznaniacy mają poczucie humoru i sądzę, że przyjmą Pyrka jako maskotkę… Na nakręcenie jednego odcinka potrzebujemy około 500 tys. zł. – Zrealizowaliśmy już pilotażowy teledysk, który pokazujemy młodym widzom, i który jest bardzo ciepło przyjmowany przez najmłodszych – podkreśla producent. Lalkowy film animowany byłby przeznaczony dla publiczności familijnej, więc Se-ma-forowi należy życzyć powodzenia w realizacji planów.
Jolanta Tokarczyk
Tekst ukazał się w nr 1/2010 „Studio Kamera”